niedziela, 6 listopada 2011

Czy każdy mężczyzna odwiedził raz burdel ? Nie

W sprawie nierządu
Lata pracy w męskich firmach i kilka „męskich” przyjaźni nauczyły mnie, że faceci dzielą się na tych, którzy bez skrępowania przyznają się do przynajmniej jednej w życiu wizyty w domu publicznym, oraz takich, którzy uparcie twierdzą, że z usług prostytutki nie korzystali nigdy. Nie ma większego sensu roztrząsać, czy jedni i drudzy mówią prawdę.

TAGI: Dama kameliowa Pamiętnik Fanny Hill literatura erotyczna seks z prostytutką prostytucja
Namiętność w normie

Mówi, że z nią nawet nie sypia

Seksualna przyjemność

Podziel się:


Drobne na słodycze, czyli dziwki, książki i szwagier

W „tych sprawach” bowiem nie liczy się prawda, ale to, co inni chcą nam powiedzieć. Osobiście wolę tych pierwszych. I wcale nie dlatego, że pozostałych uważam za hipokrytów. Dość łatwo mi uwierzyć, że istnieją tacy, którzy nie chcą, ba!, nie muszą nawet, płacić za uwagę i bliskość kobiety. Jednak ci pierwsi po prostu znają barwne historie. I mniejsza o to, czy są prawdziwe, czy też wartość faktograficzna tych opowieści jest taka, jak lukrowanych Pamiętników Fanny Hill.

Miłe złego początki
Kilka lat temu jedna z dość znanych polskich aktorek wyznała, że jako mała dziewczynka skrycie marzyła o tym, by zostać kurtyzaną. Ambicje te miała w niej rozpalić przedwczesna lektura Damy kameliowej Aleksandra Dumasa Syna. Aż strach pomyśleć, do czego skłonne były rzesze kobiet, które na przestrzeni ostatnich dwustu lat sięgnęły po Pamiętniki Fanny Hill. Ich prawdziwy autor, John Cleland, który pewno był strasznym świntuchem, nakreślił czytelniczkom iście sielski obrazek życia londyńskich prostytutek. Dla Fanny Hill bowiem kupczenie ciałem okazało się trampoliną do władzy, bogactwa i towarzyskich sukcesów. Jej „wspomnienia” nie bez powodu trafiły na listę klasyków literatury erotycznej – składa się na nie poczet wywołujących rumieńce historyjek, ale naiwnych i mało wiarygodnych. Fakt, że Fanny najpierw trafia do burdelu, potem – nietknięta! – zostaje porwana przez mężczyznę swojego życia i dopiero z nim traci dziewictwo, a następnie dobrowolnie wraca na drogę występku, każe wierzyć, że John Cleland chętniej poszukiwał wrażeń niż prawdy.

Kiedy w towarzystwie, niby od niechcenia, rzucam, że na prostytucji i prostytutkach znam się jak mało kto, bo na warszawskim pigalaku spędziłam kilka miesięcy, wśród zebranych zapada kłopotliwa cisza. W rzeczywistości w stwierdzeniu, które tak lubię wygłaszać, jest sporo przesady. Owszem, na Poznańskiej spędziłam wiele nocy, ale tylko jako natrętny obserwator, zaś na kurwach zna się mój szwagier, który lata przepracował jako streetworker pomagający upadłym kobietom. I mężczyznom również.

Na pigalaku zbierałam materiały do tekstu o prostytutkach z kilkudziesięcioletnim stażem pracy i pewno gdyby nie szwagier i jego znajomości (kiedyś ukazał się poświęcony mu tekst o wiele mówiącym tytule „On zna wszystkie warszawskie prostytutki”), stałabym na nim do dziś, wystawiona na obelgi kobiet i ich „opiekunów” oraz ciskane przez nie butelki, nie wskórawszy niczego. I pewno do dziś miałabym głowę napchaną historyjkami, które nadają się tylko do tego, by włożyć je między bajki.

Z bajek o kurtyzanach najbardziej lubię historie o cnocie utraconej w przybytkach rozpusty. Tak K.M. na przykład rozstał się z nią w połowie lat 50. w burdelu w Damaszku. Egzotycznie i romantycznie, choć on sam twierdzi, że był wówczas trzynastoletnim pacholęciem, więc z doświadczenia tego wyniósł tylko tyle, ile pomieszczą drobne chłopięce dłonie. Znacznie więcej dało mu pośrednie zetknięcie z córami Koryntu, kiedy w dziesięć lat po utracie niewinności trafił do stołecznej izby wytrzeźwień na ulicy Kolskiej. Dołek przyszło mu dzielić z kilkoma zgarniętymi wprost z ulicy paniami (wtedy pewno jeszcze warszawskie prostytutki dzielono na „gruzinki” i „braminki”). Wiadomo – gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, zaś gdzie zbierze się grupka nawykłych do walki o względy klientów kobiet, tam muszą polecieć kłaki. Między tamtymi również wybuchła sprzeczka – młodsze koleżanki zaatakowały weterankę z ulicy Poznańskiej.

Dziewczyny rzuciły się na nią z pięściami i wyzwiskami, ta zaś nie pozostawała im dłużna, wymyślając im epitetami, których nie tylko K.M., ale nawet ja wstydzę się powtórzyć, oraz oganiając się od nich zdjętą wprost z siebie bielizną. K.M. twierdzi, iż bielizna ta była nią jedynie z nazwy, w rzeczywistości zaś strzępem brudnym i zszarzałym. I to właśnie ów łachman, którym broniła się stara, miał zniechęcić go w przyszłości do płacenia za rozkosze cielesne. Okoliczności przyrody i stan ducha K.M. każą wątpić w prawdziwość tego świadectwa, ale literatura i historia znają nie takie przypadki.


Weźmy chociażby Florentina Arizę, jednego z głównych bohaterów Miłości w czasach zarazy Gabriela Garcii Márqueza, który nie dość, że dokonał rzeczy podobno niemal niemożliwej – przez całe życie kochał jedną kobietę – to jeszcze zamieszkiwał przez wiele miesięcy w jednym z gościnnych pokoi burdelu i nie uległ pokusie łatwej miłości! Narrator twierdzi, że Arizę w czystości utrzymywała miłość do Ferminy Dazy oraz książki. Resztę czasu młody Florentino trawić miał na poznawaniu „sekretów miłości bez miłości”. Zaiste, nie mógł trafić na lepsze nauczycielki.

Dom publiczny, w którym zamieszkał, wczesnym popołudniem zaczynał tętnić życiem i rozbrzmiewać śmiechem „nagich nimf” o ciałach poznaczonych „bliznami po sztyletach”, „rozgwiazdami po kulach”, „bruzdach po miłosnych ostrzach noży” oraz „szwami po rzeźniczych cesarskich cięciach”. A mimo to kobiety te ponoć cały czas wesoło się śmiały (śmiać się miały również ich dzieci) i gotowały. Ariza nigdy wcześniej i nigdy potem tak dobrze nie jadał. „Florentino Ariza współżył więc z wieloma kobietami, dzielił z nimi ich rozkosze i biedy, ale ani jemu, ani im nawet przez myśl nie przeszło posunąć się dalej.” I może dożyłby tam swoich dni nietknięty, gdyby nie pewna sprzątaczka, która sięgnęła któregoś ranka do rozporka Arizy. Ale dajmy spokój sprzątaczce, bo jej nie za to płacono.

Eros zabija Herę
Zhenbao, bohater opowiadania Czerwona róża, biała róża lubującej się w skandalach chińskiej pisarki Eileen Chang, przed „białą różą” żoną i „czerwoną różą” kochanką miał w życiu tylko dwie kobiety. Pierwszą z nich była paryska prostytutka. „Na tego rodzaju kobietę – zwłaszcza na tego rodzaju kobietę – mógł wydać pieniądze, lecz nie potrafił jej posiąść. Spędzone z nią pół godziny było najbardziej zawstydzającym doświadczeniem w jego życiu.” Dziwne, że potem Zhenbao twierdził, że nie było ono wcale takie ważne. Choć twierdził, że „zadawanie się z dziwkami może być obsceniczne, niskie i żałosne – i tym lepiej”, bo „im niżej upadniesz, tym lepiej smakuje”, już jako przykładny małżonek sypiał w burdelach regularnie raz na trzy tygodnie. „Nie miał szczególnych upodobań, jeśli chodzi o twarze kurtyzan – wybierał dziewczyny raczej śniade, tłuste. To, czego potrzebował, to upokorzenie pulchnego, bujnego ciała.” Szukał kobiet będących całkowitym przeciwieństwem jego „róż”.

Kiedy szłam na Poznańską, za cel obrałam sobie odpowiedź na pytanie, czemu weteranki pigalaka nie zdecydowały się na wycofanie się z zawodu i założenie rodziny. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że niemal wszystkie z poznanych przeze mnie prostytutek mają mężów, dzieci i wnuki, a między wachtami drepczą do kościółka i wyprawiają niedzielne obiadki. Nie wiem, czy mówią swoim pociechom, gdzie pracuje mama, ale wiem, co one same myślą o swoim fachu. Jedna z nich, zapytana, co zrobiłaby, gdyby jej nastoletnia córka stała obok niej na ulicy, opowiedziała: „Jak to co? Pognałabym kurwę!”

Miłość i medycyna
Prostytutki sprzedają nie tylko miłość. W asortymencie miewają również przykre i wstydliwe choróbska. Przekonał się o tym boleśnie Wilbur Larch, jeden z głównych bohaterów Regulaminu tłoczni win Johna Irvinga. Młody Larch dostał w pożegnalnym prezencie od ojca możliwość spędzenia nocy w towarzystwie zacnej matrony z Portland. Wielce wzruszony tym gestem – był to pierwszy i zarazem ostatni prezent od Larcha seniora – skorzystał i utracił dziewictwo w ramionach podstarzałej pani Eams. Ich miłosnym zapasom pikanterii dodawał fakt, iż byli obserwowani przez kurzącą cygaro córkę owej damy. Pannica twierdziła, że sprzedaje się taniej niż matka.

Pani Eames i jej poznaczone rozstępami łono dały Wilburowi maksymalną dawkę matczynej czułości. Oraz rzeżączkę. Irving, który lubi w przewrotny sposób kreślić fabułę swoich opowieści, dał swojemu bohaterowi nie tylko nauczkę. Otworzył również przed nim możliwość zrobienia kariery naukowej. Gnębiony przez chorobę Larch studia medyczne spędził w laboratorium, badając pod mikroskopem bakterie gnieżdżące się w jego prostacie. Z walki z chorobą wyszedł zwycięsko, choć uzależniony od eteru. Resztę życia miał spędzić jako ginekolog i położnik oraz pionier aborcji dla mas. Pozostając w całkowitej abstynencji seksualnej, oczywiście.

Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że większość „klasycznych” dzieł poświęconych prostytutkom napisano ku przestrodze kobiet chcących zboczyć z drogi cnoty. Weźmy chociażby Damę kameliową. Małgorzatę Gautier poznajemy jako… trupa. W dodatku zadłużonego trupa, którego „dorobek życia” rozprzedawany jest na licytacji, zaś ona sama jest już tylko bladym wspomnieniem wywołującym cień lubieżnego uśmiechu na ustach połowy śmietanki towarzyskiej Paryża. Czyli tych, którzy ją „mieli”.

Dopiero kilka rozdziałów później dowiadujemy się, że Małgorzata była kobietą piękną, inteligentną, pożądaną. Kobietą, która znała i potrafiła umiejętnie wykorzystać swoje atuty. Małgorzata potrafiła nie tylko wzbudzać pożądanie i zachwyt, który przyprawiał mężczyzn o zawrót głowy, szaleństwo i w końcu bankructwo. Panna Gautier potrafiła również rozkochać i kochać miłością czystą, prawdziwą i zdolną do poświęceń. Niestety, wiodła życie grzeszne i za grzechy przyszło jej zapłacić śmiercią. Zmogła ją gruźlica. Niemal wierną kopią losów i samej Małgorzaty Gautier jest postać Nany stworzonej przez Emila Zolę. I tak samo marny był jej koniec. Kiedy cały Paryż plotkował o jej sukcesach, ona – samotna i oszpecona chorobą – umierała w samotności i obskurnym hoteliku na ospę.

Okrutnie obchodzą się z pięknymi kurtyzanami wielcy pisarze. Sprawiedliwość oddaje im jedynie fakt, że choroby, które je zmogły, trudno nazwać „wenerycznym”. I to, że „trędowata” Stefcia Rudecka – choć cnotliwa – skończyła podobnie.

Cuda i przemienienia
Szkoda mi również biednej Gualezy z Tajemnic Paryża Eugeniusza Sue. Wyobraźcie sobie uroczą prostytutkę, która wiedzie dość beztroskie życie. Gnębi ją co prawda i podszczypuje obmierzły Szuryner, ale poza tym nie imają się jej większe troski. Aż pewnej nocy na jej drodze staje przystojny i tajemniczy hrabia Rudolf. Nie dość, że padalec wprawia serce dziewczyny w niebezpieczne drganie, to jeszcze resocjalizuje ją tak skutecznie, iż Gualeza zmienia się w Marię i zostaje zakonnicą. Dopiero w ostatnich odcinkach Tajemnic Paryża wychodzi na jaw, że Rudolf jest jej ojcem. Nic dziwnego, że biedaczka umiera ze zgryzoty w klasztornych murach. Z dziwki świętą robi również Wiktor Jerofiejew w swojej debiutanckiej Rosyjskiej piękności. Jego bohaterka nie dość, że zachodzi w niechcianą ciążę, to jeszcze przejawia nieodpartą potrzebę „wchłonięcia całego plugastwa świata” i chce zbawić Rosję.

Tak jakby życie prostytutki nie mogłoby być przyjemne. Chociażby takie, jak w ekshibicjonistycznych dziennikach Valerie Tasso. Najwidoczniej jej historia wywołuje nie tylko rumieńce, ale i ciekawość, bo w mojej bibliotece na Dziennik nimfomanki i Antyprzewodnik po seksie czekają kolejki chętnych. Mam nadzieję, że nie służą one nikomu jako podręczniki zawodu.

Wyimki: Kiedy w towarzystwie, niby od niechcenia, rzucam, że na prostytucji i prostytutkach znam się jak mało kto, bo na warszawskim pigalaku spędziłam kilka miesięcy, wśród zebranych zapada kłopotliwa cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz